Takie właśnie pytanie często zadają mi, kiedy opowiadam o Ameryce Łacińskiej. Kiedyś spacerując po Kartegenie, przepięknym kolumbijskim mieście, zaczepił mnie nieznajomy, miło wyglądający starszy Pan:
– Czy to są Twoje prawdziwe włosy?
– Moje! – nieśmiało odpowiedziałam szukając podstępu.
– Mogę pociągnąć?
Nie czekając na odpowiedź pociągnął, potem potarł o dłonie i stwierdził:
-Prawdziwe! To znaczy, że bóg stworzył anioła i zesłał go na ziemię.
W takich sytuacjach zawsze dwa pytania krążą mi po głowie:
- Kto i gdzie ich uczy takich tekstów? I dlaczego nie robi tego w Europie?
- Czy nadal byłabym tak kochana w Ameryce Łacińskiej, gdybym była… brunetką?
Nie mam odpowiedzi na te pytania, ale za to dostałam dwie pomarańcze “dla anioła, na zdrowie”.
Nie samymi włosami w końcu anioły żyją.
Jak każda dziewczyna, podróżująca po Ameryce Łacińskiej (a ja robię to od 6 lat), mam mnóstwo takich historii. I oczywiście za każdym razem doznaję szoku kulturowego po przyjeździe, bo mam poczucie, że ktoś podmienił gatunek męski. Więc staram się zrozumieć, co się dzieje? Dlaczego jest taka różnica? Dlaczego polskich facetów nikt nie uczy takich zachowań? Lub chociażby dawania pomarańczy nieznajomym dziewczynom…
Ale jak to mówimy w firmie: czego nie wie Google, wie IZMAŁKOWA. Chciałam tylko wiedzieć, dlaczego nie mamy takich facetów, a dowiedzieliśmy się przy okazji, dlaczego „M jak Miłość” jest lepsze od „Przyjaciółek” i dlaczego lubimy uciekać, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy. W IZMAŁKOWA robimy badania, jak z kuchennych historii, tylko naprawdę mamy przy tym sporo zabawy, a (na szczęście) klient ma też dzięki temu więcej wyników. Kiedyś byłam na badaniu u rodziny, która jest definicją mainstreamu.
Marta, matka trójki dzieci, usilnie przekonywała mnie, że nie jest romantyczką, że miłość to bzdura, a „M jak Miłość” ogląda tylko dlatego, że leci akurat wtedy, kiedy ona je kolację. Więc jest to bardzo dogodny czas. I powtarzała jak mantrę: w dupie mam tą miłość. 3 dni mi to powtarzała i myślę, że prawie sama siebie przekonała. Ja oczywiście się nie dałam. Jej mantra to: nie jestem romantyczna, a moja: wszyscy ludzie kłamią.
Pod koniec trzeciego dnia, do Marty przyszła najlepsza przyjaciółka, która była jak z filmu Disneya. Tylko w takim, co wcześniej był rozwód (a właściwie dwa – i jej i jego) co powoduje, że dramatyzm historii był tym większy. BIG LOVE. Gadała o tym, jak najęta (całe szczęście, bo emocjonalność Polaków była jednym z tematów tego badania). Im bardziej przyjaciółka opowiadała o tym, jak chodzą do kina, jak wzięli kredyt na zmywarkę „żeby Oleńka sobie rąk nie brudziła”, że tyle razem się śmieją, tym bardziej moja Marta znikała i robiła się przezroczysta. W momencie, kiedy jej mąż chrapał tak głośno, że sam się obudził, zniknęła i już nie istniała.
Następnego dnia, jedząc schabowego z buraczkami, oglądałyśmy razem „M jak Miłość”.
– Wiem, że to film, wiem, że to nie możliwe, ale miło tak popatrzeć. Każdy lubi bajki.
– Ale Marta, przecież Twoja przyjaciółka jest żywa, nie jest w bajce… masz „M jak Miłość” obok siebie.
– Właśnie dlatego, że ona ma „M jak Miłość”, coraz mniej jest moją przyjaciółką. Jak na nią patrzę, to mnie boli, bo myślę sobie, że ja też bym mogła spotkać takiego faceta, rozwieść się i żeby on mi zmywarkę kupił. No, ale nie spotykam. A „M jak Miłość”… mogę sobie pomarzyć przez pół godziny, a potem zapominam, więc nie jest mi przykro.
Uciekanie. Zamykanie oczu. Udawanie, że się nie widzi. Każdy z nas to robi. Niektórzy czasami, a inni nawykowo. Niektórzy, żeby uniknąć zmian, a inni żeby marzyć. Każdy to robi i każdy z innych powodów.
Dlatego, kiedy zadajemy sobie pytania „kto ogląda seriale?” powinniśmy sobie zadać również pytania: od czego uciekają, o czym marzą i na co mają nadzieję.
Nie uważam, że coś jest nie tak z Polakami – mężczyznami.
Uważam, że jest coś nie tak z naszą komunikacją.
Uważam, że są wspaniali mężczyźni i wspaniałe kobiety.
I, że często oni są połączeni rożnymi wspaniałościami, które do siebie nie pasują.
I ponieważ nas nie biją, nie obrażają, to trochę szkoda nam to puścić, bo przecież może być gorzej.
I coraz mniej chce nam się dla nich robić.
A im się coraz mniej chce dla nas.
Im częściej chce się nam coraz mniej, tym bardziej zakopujemy tą dziurę pudełkiem, „M jak Miłość” czy „Tinderem” (tak, wiele par w związkach tego używa).
Łatwiej jest powiedzieć, że „M jak Miłość” to jest bajka.
A szczęśliwa para przyjaciół, to przypadek.
Nie jest.
Bajki też się zdarzają. Ale musimy je napisać. Musimy się na nie zdecydować. Musimy się na nie odważyć.
Bo, jeżeli pamiętacie z dzieciństwa, w każdej bajce jest odrobina (lub duża odrobina) tragedii, jest przeszkoda. Są demony i smoki. Jest brak nadziei i łzy… póki dotrze do” żyli długo i szczęśliwie” musi upłynąć morze łez, ocean odwagi i przypłynąć cały statek cierpliwości.
Więc jeżeli chcemy bajkę, to musimy ją wziąć. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, jakim są ciężkie rozmowy, zmiany, rozwój, cudze dzieci, kłótnie, dopasowywanie się, rozmowy z własnymi rodzicami, nowi teściowie, podział znajomych, niezadowolenie dzieci, poszukiwanie mieszkania itd.
Długo i szczęśliwie ma swoją cenę.
Ale jest tego warte.
2 komentarze
Bardzo fajny artykul 🙂 Zostawiam mala inspiracje o relatywnosci https://www.youtube.com/watch?v=p1Ahy6m4wHM
Na maksa dziękuję! Zawszę mam nadzieję, że moje przemyślenia dadzą innym coś do przemyślenia. Dziękuję za inspirację!