Jest wiele rzeczy, które są dla nas dobre, ale mimo to ich nie robimy. Na przykład mycie zębów olejem kokosowym, głosowanie w wyborach, czy mówienie prawdy na swoim profilu Facebookowym, na Tinderze czy Instagramie, że o CV już nie wspomnę.
Podobnie, jak istnieje wiele aktywności, które wiemy, że nam nie służą, ale z różnych powodów – przyjemność, ciekawość, brak czasu – automatyzujemy je i wchodzą nam w krew.
Jemy rzeczy, które nie są dobre dla naszego ciała. Wiemy o tym, czujemy to, ale i tak to robimy. Ja tak mam z czekoladą. To dla mnie jedyny owoc (i warzywo), które jem codziennie.
Sprawdzamy maile partnera, bo nie możemy się oprzeć pokusie, a potem męczymy się, no bo przecież nic nie możemy zrobić z tak zdobytymi informacjami, a one raz włożone do głowy nie mogą już z niej wyparować. Zadziwiające jest, że to nie dotyczy rzeczy naprawdę ważnych, ale z jakichś powodów czujemy, że BYĆ MOŻE to, czego się dowiemy ukradkiem takie właśnie będzie.
Jeździmy wciąż tą samą drogą do pracy mimo świadomości, że to nie jest dobre ani dla naszego mózgu, ani dla rozwoju kreatywności, ani też nie czyni nas to bardziej czujnymi na drodze. Ale te same górki i dołki na drodze dają nam poczucie bezpieczeństwa. Wszyscy lubimy rytmiczne kołowanie.
Oglądamy filmy, seriale, mecze, zamiast tworzyć własne filmy i grać mecze z kolegami (ja oczywiście mam co najmniej 10 powodów, dla których Scandal jest dla mnie użyteczny. Pracowanie do 3-ciej nad ranem, sprawdzając raport na temat przekąsek – to nie jest jeden z nich).
Spędzamy czas na narzekaniu, zamiast czasem odpuścić, pójść dalej i nie psuć sobie, ani innym humoru. Jednak pojawia się myślenie, że odpuścisz raz, odpuścisz dwa, a potem już zostaniesz przegranym na zawsze. Więc nie należy trzymać się każdej krzywdy do końca życia. Naszego życia.
Plotkujemy za plecami przyjaciół wiedząc, że to słabe, ale… nie znajdujemy innego sposobu na ujście naszych emocji. Jednak z jakichś powodów wydaje nam się, że akurat w sprawach przyjaciół, znajomych lub wrogów MUSIMY być wojownikami prawdy.
Szukamy wymówek i powodów, dla których jesteśmy za młodzi, za starzy, za biedni, za wysocy, za brzydcy – tylko, żeby nie robić czegoś, czego chcemy, musimy, powinniśmy. Myślę, że IZMAŁKOWA mogłaby napisać oddzielny raport poświęcony temu, na co Polacy narzekają i co według nich jest z nimi nie tak. Byłaby z tego spora korzyść.
W Internecie spędzamy więcej czasu niż powinniśmy – inni o tym wiedzą, my o tym wiem, ale… i tak tam jesteśmy.
Narzekamy, że czas przelatuje nam przez palce, że sami nie zauważyliśmy, jak minęły 3 godziny na Facebooku, ale i tak czujemy niepokój, kiedy nie ma Wi-Fi.
Momentami kasujemy nawet Facebooka, zwalając na niego całą winę za utracony czas, bo zawsze łatwiej i lepiej jest znaleźć winnego. Jednak szybko zaczynamy tęsknić, nie wytrzymujemy i z powrotem odzyskujemy utęskniony dostęp do całego świata i zbioru naszych lęków.
Fakty są takie, że żyjemy w takim świecie, w którym bez Facebooka jest trudno (nie jest to niemożliwe, ale trudne), więc myślimy, że tylko ekstremalne rozwiązanie pomoże.
Ale rzucanie Facebooka jest gorsze niż rzucanie palenia. Musisz przejść przez koszmar pierwszego okresu i potem najczęściej i tak wracasz do brzydkich nawyków… no chyba, że znalazłeś inny, lepszy sposób, którym to zastąpisz.
Problem z tymi zachowaniami jest taki, że są one nieskuteczne.
Zawsze warto próbować, niemniej sytuacji, w których odcinanie się i ucieczka przynoszą długoterminowe i skuteczne rezultaty, jest bardzo mało. A nawet jeśli, to w tych sytuacjach jest to ZAWSZE obciążone cierpieniem. Czasem fizycznym, a czasami dużo gorszym – psychicznym.
Jak wiemy z licznych książek psychologicznych, każdy z nas jest inny. Więc każdy z nas ma lub powinien mieć strategię, która dla niego jest najlepsza w różnych sytuacjach. Jeżeli będziemy na siłę stosować strategię niekorzystną, to niestety szansa na powodzenie maleje do zera – jeżeli chodzi o zmianę nawyku.
Są ludzie, którzy wchodzą do zimnej wody, zanurzają się od razu. Są tacy, którzy muszą się przyzwyczaić – żadna z tych strategii nie jest ani lepsza, ani gorsza. Najważniejsze jest, żeby była dobra dla osoby, która ją stosuje.
Z tych samych książek psychologicznych wiemy jeszcze jedną rzecz: jesteśmy jednak bardziej do siebie podobni niż różni. Wiem – smutna prawda, bo w trudnych chwilach żywimy się naszą unikalnością, ale… jesteśmy tylko ludźmi. Czyli istotami powtarzalnymi. Co najmniej 90% mechanizmów, które nami kierują, kierują też bilionami ludzi, którzy żyją, żyli lub będą żyć na tej planecie.
Jeden z tych mechanizmów mówi nam, że umysł nie jest terrorystą. Nie możesz po prostu go zmuszać do tego, żeby było tak, jak chcesz. Musisz z nim negocjować.
Ty mi to, ja ci tamto.
Możemy uważać, że to nie jest ok, bo w końcu, kto tu rządzi?!
Prawidłowa odpowiedź brzmi: neuron. Połączenia neuronowe rządzą.
Dlatego praca nad nawykami oznacza zmianę tych połączeń neuronowych na inne. Zrobienie tych nowych dużo silniejszych, niż stare. Wtedy mamy szanse na powodzenie.
Nie jest to jakaś wyjątkowo wyszukana zasada, powiedziałabym nawet, że jest to disco polo psychologii. Każdy student to wie. Znajdziemy to w każdej książce z kategorii „self help”.
Myślę, że nawet profesorowie, którzy kochali mnie na studiach, mogliby powiedzieć, że totalnie „zeszłam na psy”, skoro piszę o tak bazowych rzeczach.
A jednak. Co więcej – wiem, jak wiele mam nadal okropnych nawyków, mimo, że mam wiedzę, jak je zmienić.
Jestem badaczem, więc wiem, że wśród tysiąca ludzi, których badamy co roku, spotykamy rzadko kogoś, kto stosowałby te podstawowe zasady w życiu.
Więc ten tekst jest trochę jak przypomnienie, że samochód jeździ tylko wtedy, kiedy ma i silnik i benzynę. Kiedyś był potrzebny kierowca, ale teraz już nie.
Niestety, ale mózg nadal potrzebuje kierowcy. Potrzebuje swojego wojownika, który jednak będzie bardziej jak Obama niż Trump – będzie bardziej dyskutował i negocjował, niż kazał i wyśmiewał.
Powiedzenie umysłowi, przyzwyczajonemu do jakiejś rzeczy, „bo ja tak powiedziałam” lub co gorsze „rób tak, bo ktoś tam powiedział” niczego nie zmienia.
Prohibicja, jak wiadomo prowadzi tylko do wzmocnionych zachować przeciwnych, do większej agresji i do większego oszukiwania.
Kiedy jadę w „WARSIE” nie mogę się nadziwić naklejkom „ tu się nie pracuje – tu się je! Bardzo dziękuję za tak użyteczną i praktyczną informację – wolałabym raczej wiedzieć, dlaczego ten pociąg ciągle się spóźnia lub dlaczego jedzie dużo wolniej niż Shinkasen w Japonii. Ale nie, muszę się zadowolić informacją, że tu się je. Więc czując się jak na szkolnej stołówce, mam ochotę zachować się tak, jakbym faktycznie w niej była. Czyli otworzyć komputer i powiedzieć „a JA pracuję!”.
Z psychologicznego punktu widzenia to, co zrobił Wars, jest totalnie bezużyteczne.
I nie chodzi mi o zrozumienie sensu, dlaczego PKP to zrobiło, bo to nie moja sprawa. W końcu, kim ja jestem?Tylko klientką, która wraz z milionami innych klientów płaci za usługi tej firmy. psychologicznego punktu widzenia to, co robi PKP, jest totalnie nieskuteczne, a z punktu widzenia rzeczy ważniejszej niż psychologia – czyli rzeczywistości – jest to GŁUPIE.
Po pierwsze smartphone jest komputerem.
Więc czym się różni pisanie na smartfonie od pisania na laptopie?
Dlaczego ktoś, kto bawi się na Facebooku jest bardziej do zaakceptowania od kogoś, kto pisze w Wordzie doktorat lub raport (patrz ja i moje badaczki).
Po drugie to, że PKP ma swoją filozofię, jak powinniśmy funkcjonować jest miłe i szlachetne (tak o nas dba), ale… jaka ich rola w tym?
Jedyny skuteczny sposób, który mnie kiedykolwiek przekonał do tego, żebym się wyłączyła komputer i skupiła na rozmowie z innymi ludźmi (która zresztą w WARSIE też nie jest mile widziana), to brak hasła do Internetu…
Kiedyś byłam w przepięknej miejscowości Cabo Polonia w Urugwaju. Miejscu, gdzie nie ma elektryczności i cała wyspa tonie w ciemności lub w jest skąpana w blasku świec.
Niektórzymają akumulatory i na kilka godzin w nocy włączają światło oraz… Internet.
Moje największe źródło uzależnienia.
I wszystkich tych, którzy chcą na Instagramie umieścić zdjęcie tego, że nie ma światła, Internetu ani Instagrama.
Kiedy przyszłam po raz pierwszy i poprosiłam o hasło została mi podana karteczka z hasłem, które brzmiało następująco:
Połącz się lub popatrz w gwiazdy.
Następnego dnia:
Połącz się lub posłuchaj dźwięku morza.
Nie wymagali. Nie kazali. Dali Ci opcje.
Dali mi taką opcje, przy której mnie zawstydzili.
Opcja, która mi pokazała, że wybierając Internet robię sobie źle.
Ale NIKT MNIE DO NICZEGO NIE ZMUSZAŁ.
Potraktowali mnie jak dorosłą osobę.
Trzeciego dnia przyszłam bez laptopa i telefonu, patrzyłam w gwiazdy, jadłam rybę i słuchałam morza. I siedziałam w pokoju, gdzie były świeczki, bo też dawali Ci wybór: możesz żyć z elektrycznością tradycyjną, jeżeli jesteś przyzwyczajony albo tak, jak wszyscy lokalni ludzie żyją tu na co dzień – tylko przy świecach lub w ciemnościach.
Łagodna ale skuteczna perswazja, żeby nie używać Internetu zainicjowała inne zmiany. Zaczęłam biegać bez muzyki. Jeszcze kilka dni brałam ze sobą iPhone ale … już w połowie używałam tylko Endomondo i wyłączałam iTunes. Spotkałam wielu ludzi, którzy cały czas przyjeżdżali do Cabo Polonii – prawie, że jak do klinki rehabilitacyjne, tyle, że od mediów. Tam możesz wszystko, nie musisz niczego, ale wracasz inny.
Wybór.
Potraktowanie umysłu i drugiej osoby z szacunkiem.
Jako osoby pełnosprawnej umysłowo, która jest w stanie podjąć samodzielną decyzję.
Tak – to Ty jesteś królem, to Ty rządzisz. To Twój mozg i Twój umysł. Ale jest różnica pomiędzy królem, a tyranem.
Król buduje lojalność i dzięki temu może spać spokojnie. Nie musi bać się, że jeżeli coś pójdzie nie tak (początek lunchu) – całość królestwa się zawali (dieta, siłownia i powrót do jedzenia pączków na co dzień). Kiedy masz sprzymierzeńców pojedyncze porażki są jak ukąszenie komara, bo masz coś ważniejszego. Masz tradycję, masz rytuały lub w świecie pojedynczego człowieka – nawyk.
Więc to Twoja decyzja – chcesz być królem czy tyranem?
6 komentarzy
No dobrze, tylko jak negocjować z tym umysłem? Poproszę o kolejny wpis i rozwinięcie tematu dalej:)))
Negocjuje się tak, jak w życiu – czyli coś musisz mu dać w zamian.
Czyli kiedy atakują Cię złe myśli i to na swój temat, to mówisz mu OK, możesz myśleć o mnie tak źle jak chcesz, ale tylko między 17 a 17:30. Potem koniec, aż do następnego dnia.
Lub jeżeli potwornie chcesz leżeć w łóżku i oglądać Euforie, zamiast iść ćwiczyć jak powinnaś, to umawiasz się: że jeżeli pójdziesz poćwiczyć, to obejrzysz 2 a nawet 3 odcinki Euforii, a w niedzielę po śniadaniu możesz zjeść podwójną porcję lodów.
W każdym razie – nie mówisz swojemu umysłowi: bo tak. Bo wtedy on Ci odpowie: fuck off! Rozmawiasz i ustalasz godne warunki. 🙂
Julia, zdecydowanie królem!
Dzięki za ten wpis – Twoje metody wydają się dużo rozsądniejsze i takie bardziej „z życia wzięte”, niż te, które zazwyczaj proponują nam książki z rozwoju osobistego 🙂
Chyba nie mogłam usłyszeć lepszego komplementu – dziękuję! Wiesz we wszystkich książkach rozwojowych piszą to co my już wiemy, co robić, żeby było dobrze. Ja potrzebuję wiedzy jak to zrobić tak, żeby było to możliwe w tym kontekście, w którym żyjemy i funkcjonujemy, dlatego ciągle poszukuję praktycznych rozwiązań! Cieszę się, że mój sposób jest też twoim sposobem 😉
Witam, pozdrawiam, i szacunek za dobór badaczek, robią wrażenie ;*
Dziękuję. Zawsze jestem szczęśliwa, kiedy badaczki są doceniane! Są mega zaangażowane i wykonują niezwykle trudną pracę, wiec ważne jest dla nas wszystkich żeby ci z którymi i dla których pracują również to wiedzieli. Bardzo dziękuję!! PS. koordynacje tez mamy niesamowita 🙂