Czasami musisz być silny. Jednak przychodzi moment, kiedy opadasz. Opadasz, wtedy kiedy musisz być najsilniejszy.
To tak, jakbyś spadł z drzewa i wisiał, trzymając się za gałąź zbyt długo. I czujesz, że już nie możesz puścić gałęzi. Ale też czujesz, że nie dajesz rady i w pewnym momencie Ty już nie decydujesz. Nie czujesz tego momentu. Sam przychodzi, nagle. Być może go nie czujesz, bo jesteś już emocjonalnie i fizycznie nieprzytomny. Spadasz.
Coś wiem na temat tej metafory – kiedyś wisiałam i spadłam z 26 metrów. Miałam już takie sytuacje wcześniej, miałam też później. Ale pamiętając o tym, kiedy to nie jest metafora – że w pewnym momencie po prostu już nie dajesz rady: „musisz, dasz radę, proszę” – po prostu już nie działają. Tak, jakby ktoś inny sterował Twoim życiem. I am not the boss any more…W życiu każdy ma swoje drzewo. Swoją gałąź. Swoje 26 metrów. Swoje spadochrony.
Swoje złamane serce. Ludzie mówią, że czas leczy rany. Ani ja tak nie uważam, ani tak naprawdę badania psychologiczne tego nie potwierdzają. Czasami leczy, czasami nie. Jeżeli leczy, to dobrze. Jeżeli nie leczy, to co robi? Zabliźnia!
Już być może nie mamy koszmarów codziennie. Może nawet przez cały rok. Ale potem zobaczymy coś, co nam przypomina nasz koniec świat i nagle ta blizna otwiera się. Nasz mózg przechowuje mnóstwo triggerów i kontakt z nimi wyzwala na nowo ból naszego końca świata, naszego spadku z drzewa.
Mózg nie ma sumienia, jest totalnie okrutny – może dlatego, że jednak nie jest taki mądry, jakbyśmy chcieli – każdy kontakt ze wspomnieniem traktuje jakby ono się działo naprawdę. Czyli każde oglądanie zdjęć z Twoim ukochany – a może powinniśmy rzec ex ukochanym – mózg przeżywa tak, jakbyś była z nim naprawdę. Więc, kiedy odkładasz zdjęcie, rozglądasz się i widzisz, że rzeczywistość skrzeczy, wchodzi w grę serce i boli jak skurwysyn. Dla mnie moim drzewem i moją gałęzią zawsze były związki. Pracę przeżywam, ale WIEM, że dam radę. Przyjaźnie przeżywam, ale WIEM, że umiem sobie poradzić i znaleźć wyjście. Ale to, co łamie mi kręgosłup bardziej niż spadek z 26 metrów, to złamane serce.
Z każdej sytuacji czegoś się uczymy. Z każdej coś wyciągamy. Po każdej stajemy się silniejsi. Tyle razy to słyszałam. I uważam, że to nieprawda. Przynajmniej nie dla mnie. Bycie silnym i wyciagnięcie lekcji, to nie to samo.
Po każdej takiej sytuacji wychodzę trochę bardziej zawzięta. No i teraz pytanie, co z tym wszystkim zrobić? Bo jeżeli to zostawię tak, jak jest, to będzie to ekshibicjonistyczny tekst nastolatki, która nie może się pogodzić, że świat to nie bajka. Ale wiem, że nie tylko ja jestem w tej sytuacji. Tu statystki i badania też są nieubłagalne.
- Największa liczba samobójstw jest popełniania z powodu nieudanej miłości.
- Rozstanie czy rozwód są uznawane za najbardziej stresujące wydarzenia w naszym życiu, tylko troszkę łagodniejsze niż śmierć. Mówią, że kogoś bliskiego. Ale ja uważam, że przeżywamy wtedy naszą własną śmierć, bo kończy się wszechświat i musimy (lub nie) narodzić się na nowo.
- Depresja u mężczyzn jest najczęściej związana z rozstaniem, bo nagle tracą powiernika. Kobiety przeżywają masakrycznie, ale mają sztab przyjaciółek i ewentualnie psychologów do pomocy. Mężczyźni często są sami (chyba, że są gejami lub nie są zawzięci jak te osły i mają jednak przyjaciółki kobiety).
- Największa ilość morderstw w afekcie jest popełniana z miłości (ku mojemu zdziwieniu jest wśród nich więcej kobiet. Kolejny dowód na to, że kobieta doprowadzona do skrajności jest jak tsunami. Nie ma żartów – jest to zjawisko niekontrolowane).
Jeżeli po tym wszystkim, czekacie aż powiem, jaka jest magiczna pigułka, żeby nie bolało serce, to smutna odpowiedź jest taka, że nie ma. Ale jest kilka elementów, które według psychologów przynoszą ukojenie, pomagają zagoić się i być silniejszym, a nie bardziej zżółkłym i cynicznym. Wielu psychologów podaje wiele różnych rozwiązań – subiektywnie wybrałam te, które sprawdziłam (a miałam kilka okazji w moim życiu) i uważam za najskuteczniejsze:
1. Uznaj końca świata
Relacja, jakakolwiek, z kimkolwiek tworzy cały świat. Koniec jej oznacza zakończenie pewnej ery i śmierć pewnego kosmosu. W tym uznaniu pomaga kilka rzeczy:
2. Nie zadręczaj się pytaniem „Dlaczego?”
Mnie osobiście, jako badaczowi, przychodzi to najtrudniej, bo jak nie mam „dlaczego” to trudno mi zrozumieć. W pierwszej fazie pytanie „dlaczego?” jest tak samo dla nas dobre, jak gra w koszykówkę po operacji kręgosłupa. Jesteś w innym stanie zdrowia– emocje i hormony osiągają maksymalny poziom. Dosłownie nie jesteś sobą. Niezależnie od płci, ale trochę zależnie od poziomu wrażliwości – fizjologicznie jesteśmy inną osobą niż byliśmy jakiś czas temu. Więc nie będziesz w stanie racjonalnie, logicznie odpowiedzieć sobie na pytanie – nie widzisz świata takim, jaki był – tylko poprzez pryzmat swojego końca TERAZ. Dlatego…
3. Daj sobie czas
Nie cierpię, kiedy ludzie tak mówią. Bo ja jestem niecierpliwa, ale nie ma innego sposobu. Nie lubię być słaba, oczekuję po sobie, że się pozbieram. Ale jak wiecie z filmów Woody’ego Allena, studiowanie psychologii nie zwalnia Cię z szaleństwa. A na pewno nie z krwawiącego serca. Daj sobie czas. Tyle, ile potrzebujesz, bez poczucia winy, że powinieneś robić inaczej. Jeżeli oznacza to spędzenie kilku dni/tygodni w łóżku – zrób tak. Nie słuchaj siebie ani nikogo, kto mówi „pozbieraj się”. Sami niech się pozbierają. Uznanie końca świata nie zawsze oznacza koniec relacji, ale jeżeli wydarzyło się coś dramatycznego, co spowodowało Twoje cierpienie (zdrada, fatalne rozczarowanie, itd.) – pewien świat się skończył i albo odbudujesz od nowa, albo zbudujesz go z kimś innym. Nie wraca się do ex, buduje się nową relację ze swoim ex, lub prawie ex, lub potencjalnym ex. Od nowa – więc będzie to nowy świat.
4. Nie bądź ślimakiem
Nie chowaj się do skorupki. Tak, wiem, są ludzie introwertyczni i wolą sami. Ale nawet dla introwertyków – lepiej jest pomilczeć, kiedy ktoś trzyma za rękę i nic nie mówi. Jednej z moich przyjaciółek zmarło dziecko. Była jednym wielkim krwawiącym sercem – wyciągniętym na zewnątrz i pozbawionym ochrony. Płakała cały czas. Miała koszmary w nocy i dzień. Byłyśmy razem i prawie nigdy nie rozmawiałyśmy. Zamieszkała u mnie na jakiś czas i większość czasu wystarczyło, że po prostu byłyśmy razem. No bo, co ona mogła powiedzieć – jak ją boli? Jaki świat niesprawiedliwy? Mogła, ale już nie chciała. To, czego chciała, to mieć pewność, że jak zacznie się zapadać w czarną dziurę – to jej nie dam, lub pomogę jej się wydostać.
5. Powiedz o swoich potrzebach
Jeżeli potrzebujesz milczeć – super. Potrzebujesz gadać – super. Boisz się, że przynudzasz – powiedz o tym. To jest czas, kiedy masz w sobie za dużo bólu, żeby jeszcze coś ukrywać i maskować. Prawdziwi przyjaciele totalnie się do Ciebie dostosują.
6. Rozdziel swoje cierpienie między różnymi osobami
Kiedy cierpisz najczęściej gadasz o tym samym. No bo nic wtedy nie ma znaczenia. Nic się też nowego nie dzieje. Więc rozpamiętujesz do upadłego, co się stało, jak się czujesz i dlaczego (to ostanie powinieneś zrobić w miarę z umiarem). Kiedy ostatnio byłam w stanie agonalnym, moi biedni przyjaciele wysłuchiwali mnie CODZIENNIE. Prawda jest taka, że miałam cały sztab ludzi do pomocy. Mój przyjaciel Jerzy przez trzy tygodnie – codziennie do mnie dzwonił. Święty człowiek! Mariam, Becia, Agnieszka, Asia, Karolina, Magda – to są osoby, które były moją grupą wsparcia na wymianę. Bo jeżeli obciążysz jedną osobę, to ona też może paść – więc miej trochę sumienia. I rozsądku, bo nie wiesz, ile będziesz krwawić.
7. Terapeuta
Ja należę do tych psychologów, którzy są zdania, że KAŻDY POTRZEBUJE, mniej, lub bardziej, ale każdy. A w sytuacjach krytycznych, nie ma co z siebie robić bohatera. Po co psycholog, jak są przyjaciele. Bierzesz lek na głowę? To czemu uważasz, że serce nie wymaga lepszej opieki? Ból psychiczny jest nie tylko porównywalny z bólem fizycznym, ale często jest większy. Profesjonalista go nie zabierze, ale pomoże go zmniejszyć i poprowadzi Cię ku ukojeniu. Ale oczywiście – jeżeli chcesz być młodym Werterem lub bohaterem miesiąca – możesz cierpieć bez pomocy.
9. Czytaj
To, co Ci pomoże. To, co Cię bawi. To, co pomaga ogarnąć tę sytuację. Ja zawsze czytam książki psychologiczne i biografie, ale każdy ma swoje potrzeby i swoje plastry.
9. Wybaczaj
SOBIE i drugiej osobie. Bez bicia przyznaję się, że to dla mnie masakrycznie trudna część. Bo wybaczanie działa, kiedy się je czuje, a nie kiedy się o nim mówi. Ja wiem, że trzeba wybaczyć. Czytam wszystkie możliwe badania na temat tego, jakie to jest korzystne – więc wiem, czuję i propaguję, ale kiedy trzeba to zrobić – jest to gigantyczna praca. Wybaczyć oznacza uznać to, co było dobre i to, co złe. Ne musisz niczego zapominać. Jest to uznanie, że jest to przeszłość, a teraz teraźniejszość. Jest to pożegnanie się z pytaniem „dlaczego?”. Uznanie, że tak jest i już. To jest wyciagnięcie dla siebie wniosków, ale bez katowania się i dramatyzowania w stylu: Nigdy już nie będę w związku, nigdy nie zaufam kobiecie, nigdy z nikim nie zamieszkam – nie o takie lekcje chodzi.
Poczucie winy do niczego nie prowadzi. Jest ciężkie, nieskuteczne i trzyma Cię w przeszłości. Trzeba podnieść głowę i powoli, małymi kroczkami do przodu. Nawet, jak się potkniesz i będziesz chciała zrobić przerwę (co jest OK), to wiesz już, że nie zostaniesz tam, że będziesz iść do przodu.
Przyjdzie taki moment, że obudzisz się i nie będzie bolało. Kiedyś. Nie wiem kiedy. Mam nadzieję, że jak najszybciej.
4 komentarze
Przeżywam właśnie potężny ból po rozstaniu. Nie z mojej winy ani decyzji.
Uczucia jakie dominują to tęsknota, poczucie straty i… wina. Pomimo tego, że Żona odeszła ode mnie, a nie odwrotnie i tego, że nic więcej nie mogłem zrobić pomimo kilkunastu miesięcy walki o Nią – czuję się winny, że zawiodłem. Że można było zrobić coś jeszcze, choć nie wiem co.
Wybaczenie jest osiagalne, ale z winą trudno żyć. Nikt i nic nie wytłumaczy mi, że to jednak nie było „przeze mnie”. Jak więc sobie z tym poradzić?
Ps: świetne teksty. Gratuluję umiejętności i wiedzy!
edit: co do czytania mam wątpliwości
słuszne rady, właściwie z każdą z nich się zgadzam. tylko co do czytania nie mam wątpliwości czy pomaga, bo pamiętam, że ja w najgorszym momencie nie mogłam czytać nic. gdy czytałam robił mi się mętlik w głowie.
ale pamiętam też taki moment, kiedyś, kiedy zaskoczyło mnie to, że nie mam się czym martwić, uwolniłam się od jakichś utrapień. to było rano i pamiętam, że błądziłam przez moment myślami po przestrzeni umysłu i próbowałam przypomnieć sobie czym to ja się martwiłam przez ostatni rok – i nie mogłam tego znaleźć! wszędzie w głowie miałam błogą nieświadomość tych strasznych rzeczy, które zostały za mną. wtedy się udało, zobaczymy jak będzie tym razem 🙂
Dziękuje, że się podzieliłaś tym, jak Ty to przeżywasz.
Moje rady są moimi prywatnymi sprawdzonymi radami – nie wytycznymi. Ktoś kocha czytać i mu to pomaga, ktoś kocha, ale akurat w takiej sytuacji to dla niego nie jest moment na intelektualne wsparcie.
To, co najbardziej chciałam poprzez mój tekst powiedzieć — że każdy ma swoje sposoby i powinien im zaufać – czas, kiedy się naprawiamy — jest czasem dla nas i musimy być dla siebie dobrzy. Po to, żeby przyszedł właśnie taki dzień, o którym pisałaś.