Mam czasem wrażenie, że cała ta obsesja współczesnego świata na temat akceptacji, tolerancji i bezwarunkowej miłości, to jest jakaś zwykła paplanina, bzdura i deklaracja! Wszyscy się z tym zgadzają, wszyscy uważają, że to słuszne, wszyscy tego potrzebują, ale ma to się nijak do tego, co dają. Jak wiemy z literatury fachowej (inaczej zwanej self bookami) wszyscy powinniśmy się akceptować, ale jako że wszyscy jesteśmy trochę krzywi i w bliznach, łatwo nie jest, więc najbardziej możemy tego oczekiwać po najbliższych. Oni nas znają, kochają, a więc szanują i akceptują. Ale często fakt, że TAK DOBRZE nas znają i kochają, powoduje, że ich intencje są takie, żeby nas trochę poprawić. Z tej wielkiej miłości chcą nas ulepszyć.
Nie wiem, jak Wy, ale ja mam kilka takich klasyków upgrade’u.
Gdybyś tylko postarała się wyglądać bardziej dostojnie/elegancko…
Są kobiety, które wyglądają jak reklama Chanel – zawsze piękne, eleganckie, zadbane. Włosy jak dopiero od fryzjera (najczęściej rzeczywiście wyszły od fryzjera), nienaganny makijaż, szminka, która trzyma się jak przyklejona, dłonie wyglądające na stworzone do trzymania kieliszka szampana. Doskonałe. Zjawiskowe. Lepsze niż z okładki, bo ich jedynym Photoshopem jest perfekcyjnie dobrany podkład. Urodzone by być gwiazdą.
Znacie takie osoby? Ja znam i uwielbiam i niesamowicie podziwiam, ale… JA TAKA NIE JESTEM.
Jedyny powód, dla którego w ogóle o tym wspominam, jest taki, że mimo oczywistego faktu, że taka nie jestem, nadal często mi się to wypomina. Że przecież bym mogła, gdybym się tylko trochę postarała.
Kocham kobiety, które pięknie wyglądają w podróży. Szczytem moich możliwości są szminka i okulary.
Czemu sobie nie kupisz torebki Chanel/ Burberry/ Louis Vuitton? To taka klasyczna elegancja, przyda się w każdej sytuacji…
Najszybsza odpowiedź jest taka, że nie jestem klasyczną elegancją. Poza tym jest w mojej głowie bariera, która mówi, że nie mogę zapłacić za torebkę 3 – 6 tys. euro – nawet za taką, która jest ikoną. Ostatnio moja koleżanka, która ma takich torebek pięć, przekonywała mnie, że to znakomita inwestycja. I że łączy w ten sposób zdrowy rozsądek z przyjemnością. Tak – ja też pomyślałam to samo, co Wy teraz, ale ona miała argumenty! Rok temu, po trzyletnim używaniu torebki, sprzedała ją z zyskiem 1,5 tys. euro. No ma to sens oczywiście. Ale nie dla mnie takie inwestycje – za bardzo kocham siebie, żeby używać rzeczy z uważnością :).
Wynika to z pewnej mojej filozofii – lubię mieć piękne rzeczy, ale nie lubię o nie dbać. Lubię za to dbać o siebie, a dbanie o siebie oznacza dla mnie brak nadmiernego skupiania się nad tym, gdzie i jak postawić, powiesić, usiąść itd. Więc niezależnie, czy torebka kosztowała 200 zł czy 20000 zł – będę nią rzucała o podłogę, wypychała rzeczami itd.
Najdroższa dla mnie torebka, tak jak najdroższa biżuteria, zrobiona jest przez Indian Kunu z Panamy.
Wyglądasz jakbyś… no nie wiem… czemu masz tyle kolorów na sobie?
Ci bardziej wrażliwi starają się nie nazywać tego, jak wyglądam. Padały tu jednak różne określenia. Natomiast zawsze się to sprowadzało do jednej głównej myśli – czemu nie mogę wyglądać jak normalny człowiek?!
Wyjątkowo mocno to poczułam, kiedy byłam w Kopenhadze – mieście czerni i bieli. Moja koleżanka, kiedy mnie zobaczyła, powiedziała: „Nikt cię tu nie będzie traktował poważnie. Jak ty wyglądasz? No… przecież to… jakbyś z cyrku uciekła. Pomyślą, że wariatka jakaś.” (Nie była to bardzo miła koleżanka, ale za to bardzo szczera.)
Mój najbardziej akceptujący kolory okres – karnawał w Rio. Wielu uważa, że właśnie stąd się urwałam 🙂
W twoim wieku musisz wyglądać już trochę bardziej reprezentacyjnie.
To jest ulubiona sugestia. Co to w ogóle znaczy? W jakim moim wieku? I co to znaczy bardziej reprezentacyjnie?? Dla kogo reprezentacyjnie? Moja filozofia jest taka, że należy szanować pewne zasady w obrębie naszych własnych zasad. Kiedy jestem w wielkich korporacjach i patrzę na piękne, proste ubrania, potocznie zwane obrzydliwie „garsonkami”, to przypominam sobie, dlaczego to nie jest moje miejsce.
No nie jestem garsonkowa, ani czarna, ani nie mam skandynawskiego stylu. Poza tym – w moim wieku moją najlepszą reprezentacją jest mój mózg, a nie moja „garsonka”.
Moja praca zazwyczaj jest wbrew pozorom bardzo statyczna. Żeby przeczytać 1000 stron raportów (tyle mniej więcej średnio wychodzi na projekt), siedzę i czytam. Żeby się przygotować i zdobyć informacje ethno-, psycho-, socjo-, siedzę i czytam. Wiem, że pewnie lepiej bym wyglądała, gdybym była w garsonce, ale myślę, że wolniej, bo mniej wygodnie, by mi się czytało.
Moja praca to poznawać rzeczywistość. Najczęściej poznaję rzeczywistość codzienną, więc tak sobie reprezentacyjną. Pierwsze prawo natury – dostosować się do środowiska! I mimo że czasem wyróżniam się kolorami, to ludzie najczęściej i tak się ze mną identyfikują, niezależnie od tego, czy jestem w Kostaryce, Sulawesi, czy na Bali. Bo czują, że jestem swojska. I mało reprezentacyjna.
Szpilki nadają kobiecości, a te twoje trippeny to najbrzydsze buty świata. Czy ty nie mogłabyś ubrać czegoś bardziej klasycznego?
Całkowicie się z tym zgadzam – gdybym dorwała złotą rybkę, to poprosiłabym ją o umiejętność chodzenia na szpilkach. Ale nie umiem, bolą mnie stopy. „Wszystkich boli, ale trzeba cierpieć. Myślisz, że mnie nie boli? Ale trzeba wyglądać.” – powiedziała mi kiedyś koleżanka modelka. Po pierwsze – są granice cierpienia, i to jest noszenie szpilek na co dzień. Po drugie – z szacunku dla Mikołaja Wróbla (najlepszy ortopeda w kraju gdyby ktoś potrzebował), który trzy razy składał moją nogę, nie pozwalam sobie na 10 cm szaleństwa częściej niż na szczególne okazje.
Moje ukochane trippeny, które mam za najpiękniejsze buty świata, inni mają za brzydactwo. Cóż… będę musiała z tym żyć.
Szkoda mi też 580 euro na trampki Chanel, bo mimo że nie jestem najbardziej trekingową dziewczyną na świecie, to jak ruszę w las zwany dżunglą, to wracam najczęściej tak:
I te włosy – czy nie mogłabyś chodzić się czesać do fryzjera? No przecież możesz sobie na to pozwolić…
Ironio… mam obsesję na punkcie włosów. Ale chyba po prostu lubię je trochę rozczochrane. Nie oczekuję, że inni będą to lubić, ale ja nie czuję się dobrze, kiedy jestem zbyt ułożona.
A w ogóle to NIE MAM NA TO CZASU. A mówiąc precyzyjniej – nie chcę mieć na to czasu, bo będę musiała nie mieć czasu na inne rzeczy, które lubię. Wszystko w życiu jest kwestią priorytetu. Lubię piękne, lśniące włosy jak z reklamy, ale… prawie zawsze noszę czapkę i mam naturalnie trochę kręcone włosy, które w tropikach wyglądają, jakbym przeżyła wybuch w fabryce makaronu.
Jest taki moment, kiedy moje włosy wyglądają ok – wtedy, kiedy wychodzę od Marka, mojego fryzjera. Wtedy mega mi się podobają.
Ale jako że Marek odmawia podróżowania w te miejsca, gdzie ja podróżuję, muszę być równie zadowolona, kiedy moje włosy wyglądają tak… jak chcą :).
Prawda jest taka, że chciałabym wyglądać #LikeChanelGirl.
Kocham kobiety, które wyglądają jak z ekranu. Ich elegancką szlachetność, swobodę ruchu, powolność, majestatyczność. Gdybym miała wybrać – chciałabym być taka jak one. Kiedyś bardzo żałowałam, że nie mam wystarczającej wewnętrznej elegancji i dyscypliny, by być jak dziewczyna Chanel. Ale przypomniałam sobie tych kilka sytuacji w życiu, kiedy chciałam być kimś, kim nie jestem. Nie skończyło się to dobrze.
Pytanie „czemu ty nie jesteś bardziej…?” zakłada, że coś jest we mnie do naprawienia. Więc następnym razem, kiedy będziecie mieli ochotę zapytać kogokolwiek, czemu on NIE JEST, NIE NOSI, NIE WYGLĄDA BARDZIEJ… zastanówcie się, jaki komunikat chcecie przekazać. Czy to ma być lepiej dla tej osoby? Czy może dla Waszego postrzegania tej osoby?
A kiedy następnym razem to Wy usłyszycie wniosek o własny upgrade, zastanówcie się, czy to jest WASZE, czy chcecie tej zmiany. I nie błagajcie o akceptację – to poniżające. Albo ktoś Was lubi w całości, albo nie. Nie musi przebywać obok, ale na pewno NIC ALE TO NIC nie daje mu prawa do zmiany, poprawiania czy naprawiania drugiej osoby.
Więc uważam, że dziewczyna Chanel jest tak samo fajna, jak dziewczyna nieChanel.
Jest miejsce dla wszystkich – i freaków, i gwiazd.
#DlaczegoNieJesteś
wcześniejszy post
9 komentarzy
[…] Tuż przed wyjechaniem na Antarktykę, napisałam tekst o tym, jak ludzie często próbują mnie pop… jest to sporne między innymi dlatego, że stanowią esencję mojego myślenia o tym, kim jestem i jaka jestem. Jak siebie widzę. Jak jestem bez kolorów to oznacza, że jestem naga. […]
Julia bądź sobą, a nie jakąś sztywną „lalką”. Ja mam podobnie i ostatnio najbardziej się wszystkim podobały buty za 45zł 🙂 ja też propaguję inwestowanie w siebie, a nie w torebki. Love u 🙂
widzisz moje wlosy? widzisz moje umazane blotem nogi…:) nawet jezeli ktos by mnie nazwal lalka to na pewno nie sztywna :)))))) jako wielka fanka torebek i butow – calkowicie sie zgadzam – nawet najpiekniejsza torebka nie da ci tych emocji ktore daje spelnienie swoich marzen, doswiadczenie czegos nowego, poznanie ciekawego czlowieka, uslyszenie pieknej historii…. Love u 2 🙂
Julia wygladasz BOSKO!!!! Nie widzialam Cie na zywo tysiac lat, ale nic a nic sie nie zmieniasz.
no to musimy sie zobaczyc zebys na zywo sie przekonala 🙂 dziekuje!!!! kissssy
chyba nie można by tego lepiej napisać, a jeżeli chodzi o Twoje włosy to nieład artystyczny dodaje Ci tylko uroku:)
bardzo dziekuje 🙂 zdecydowanie wole wersje „nielad artystyczny” niz balagan 🙂
Niesamowicie aktualne tematy poruszasz, mogłabyś napisać książkę! A w takim nagromadzeniu różnych oczekiwań innych osób, niektórzy rzeczywiście potrafią się zmieniać nie do poznania dla siebie samego. Tylko potem bardzo ciężko wyłuskać z tej skorupy siebie..
ciesze sie bardzo, ze to co jest dla mnie wazne, bolesne, dajace szczescie, zastanawiajace – znajduje tez odzew u innych… ufff… nie jestem jedyna…
dla mnie wychodzenie ze skorupy jest bardzo wazna czescia mojego osobistego procesu rozwoju.. dlatego jak lwica bronie teraz mojej przestrzeni 🙂