Wierzę w to, że należy stawiać wielkie cele. Mieć duże marzenia. Przywiązywać wagę do szczegółów i dążyć do doskonałości. To nawet nie jest kwestia wiary – taka jestem i to wyraz mojej natury.
Jestem bardzo zdyscyplinowana w przypadku celów, które sobie stawiam, i zawsze miałam bardzo dużo respektu dla osób, dla których również „sky is the limit.”
James Cook, Steve Jobs, Branson – zawsze byli moimi wielkimi idolami.
Albo doskonałe, albo żadne.
Żadnych półśrodków. Żadnych prowizorek. Żadnych usprawiedliwień, wymówek, tłumaczeń.
Nie akceptuję „nie”, „nie mogę”, „wystarczająco dobrze”, „i tak nikt tego nie zauważy”. To są słowa, które działają na mnie jak płachta na byka. Rozumiem, że innym jest ze mną trudno. Ale jest osoba, której jest najtrudniej z nich wszystkich, która musi znosić to częściej, niż ktokolwiek inny, intensywniej, dłużej, i która zawsze usłyszy ode mnie jeżeli cokolwiek jest nie tak. A ja zawsze zauważam, jeśli coś jest nie tak.
Tą osobą jestem ja.
Nikt nie musi znosić mnie bardziej i dłużej niż ja sama. Zdarza mi się odpuścić innym. Zdarza mi się przymknąć oko. Rzadko, ale mam słabsze dni, kiedy nie ma energii na walkę. Ale nigdy nie odpuszczę, nie daruję sobie.
Jako dziecko zdarzyło mi się przepisywać całe zeszyty jeżeli ktoś coś zagiął czy poplamił (w ten sposób nauczyłam się nie pożyczać moich notatek – bo to było naprawdę sporo pracy).
W pewnym momencie moje bycie i życie na 100% zrobiłam swoim powietrzem. Jak coś mam robić, to wszystko albo nic. Niczego w połowie… Nie jestem z tego dumna. Ale też nie wstydzę się tej cechy. Przyjęłam ją jako część mnie. Pomaga mi dojść tam, gdzie chcę i, kiedy już tam dojdę, jestem szczęśliwa. Więc trudno czy łatwo – nie ma znaczenia – taka jestem i przyzwyczaiłam się do siebie.
Pomimo wyboistości mojej ścieżki życiowej i własnego DNA, polubiłam to, że jestem na 120%.
Aż do pewnego weekendu… Berlin, kurs medytacyjny w buddyjskiej linii Shambaly. Wykłady prowadzi Rinpoche Sakyong.
Niezwykle inspirujące przemówienie na temat tego, jak własny rozwój wpływa na rozwój całego społeczeństwa, jak wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani, jak bardzo musimy przykładać się do tego, żeby zmieniać nasze stare nawyki na nowe, które będą służyć bardziej i nam, i innym.
No właśnie. Pracuję nad tym. W pocie czoła. Codziennie. Ale… jak na tyle czasu, to rezultaty marne.
Już wyznaczam sobie następny plan działania. W głowie kalkuluję, ile czasu marnuję na to czy tamto (włączając w to pisanie tego bloga), co na kiedy mam zrobić, żeby wreszcie porzucić te nawyki dla dobra swojego i całej ludzkości.
– Czasami wpadamy w pułapkę: wszystko albo nic.
Nie, to nie jest pułapka, to jest moje DNA – tak sobie myślę.
– Czasami oczekujemy, że po takim kursie przyjdzie wielka zmiana i dostaniemy oświecenia.
Hej, oczywiście, że oczekuję! Skoro już rezygnuję z neta, komputera i innych rzeczy na trzy dni, to mam nadzieję, że…
– Powiem Wam jakąś mantrę i wszystko będzie dobrze.
No wyjął mi to z ust. Takie właśnie mam oczekiwania, teraz też. Czekam na tę mantrę. Wiem, nie należy się przywiązywać i oczekiwać niczego, ale też w tradycji Shambaly jest duża akceptacja natury ludzkiej, więc, dopóki nie jestem Buddą, to wiadomo, że będę oczekiwać.
– No więc nic takiego się nie stanie! Codziennie musicie nad tym pracować, porzucić myśl, że coś stanie się od razu lub będzie dokonana jakaś wielka zmiana. Jeżeli oczekujesz wszystkiego albo niczego, to szybko się zniechęcasz. Trzeba pracować, ale nie trzeba oczekiwać wielkich rzeczy. All I am asking you to make a shift… just a little bit.
Tłumaczka, która jest bardziej niż idealna, nagle się zacięła… „Rinpoche, przepraszam, nie zrozumiałam…”
– Just a little bit. I am asking you to make a shift just a little bit – uśmiechnął się powoli powtarzając. – JUST A LITTLE BIT.
Cała sala zaczęła chichotać.
– 5%. Just 5% is already good.
Nie wiem co to było, co poczułam. Chyba takie samo uczucie, które miał każdy, kto robił Ice Bucket Challenge (ja nie robiłam, ale sobie wyobrażam, że to coś takiego). Mój największy idol, wielki nauczyciel, wielki przywódca buddyjski mówi mi, że wystarczy tylko troszeczkę, tylko 5%.
Ja zawszę chce 100%. To kiedy nie jestem w krwiożerczo ambitnym humorze. Wtedy chcę dużo więcej. Często nie mam 100%. Zazwyczaj nie mam nawet połowy. Wiesz, jakie to uczucie dla kogoś takiego jak ja?
Tu właśnie zaczyna się mój proces katowania się, biczowania się i poddawania, zniechęcania i wycofywania się. Jak nie mam wszystkiego, to nie chcę mieć tych marnych kilku, kilkunastu procent.
– Nie możecie oczekiwać, że zmienicie stare nawyki po jednym czy nawet kilkunastu kursach medytacyjnych.
Boże, jakie kilkanaście?! Ma być już!
– Czegoś, co z Wami żyje od wielu lat, nie zmieni kilka godzin i obecność gościa w dziwnym ubraniu. To jest codzienna praca. Ale stawiając sobie ambicje duże, radykalne, nigdy niczego nie zmienicie. Doznacie tylko frustracji. Jeżeli Wasz cel to bycie bardziej cierpliwym, nawet dla tych, którzy Was bardzo irytują, postawcie sobie cel: powiem mu jedną miłą rzecz dziennie. Nawet jak mam mu do powiedzenia 90 innych rzeczy…
Kocham ten zadziorny chichot Sakyonga. Jest w typowych tybetańskich szatach. Trudno uwierzyć, że on kiedykolwiek jest poirytowany. Ale mówi, że też czuje i wie co ja i wszystkie osoby na sali czujemy. Może więc jednak czasem też czuje się wkurzony.
Jedna rzecz. Tylko 5%. Just a little bit.
Prawda jest taka, że wielki nowy cel jest osiągnąć łatwiej, niż zmienić coś starego, zżytego z Tobą. Gdybym zdecydowała się wejść na Mount Everest, jestem pewna, że bym to zrobiła. Nie jestem Martyną Wojciechowską, nie lubię zimna, nie lubię trekkingu. Ale gdyby to był mój cel – podporządkowałabym całe moje życie i zrobiłabym to. Jestem pewna! Bo już wcześniej robiłam rzeczy, które były zbyt duże nawet dla mojej wyobraźni.
Ale wejść na Mount Everest jest łatwiej, niż zmienić coś, co rośnie w Tobie przez kilkadziesiąt lat: negatywne myślenie, perfekcjonizm, nadmierna kontrola, złe odżywianie, niecierpliwość, spóźnianie się na spotkania z przyjaciółmi, nadmierne analizowanie itd.
To jest takie trudne, bo chciałam z osoby niecierpliwej stać się Sakyongiem. Perfekcjonizm zmienić na hipisowskie podejście do życia, a spontaniczną naturę w niemiecką precyzję.
– Wszystko, co nadmierne, jest dla nas niedobre. Dlatego wszystko, o co Was proszę, to tylko mały ruch w kierunku zmiany. JUST A LITTLE BIT BUT MAKE A SHIFT. IT’S MORE PRACTICAL.
Taka jest lekcja wielkiego nauczyciela dla mnie. Jego dystans i poczucie humoru pozwoliły mi zobaczyć, że 5% jest lepsze niż 100%, bo realna zmiana jest lepsza niż zmiana wymarzona. A kilka procent, które się wydarzy, to dużo więcej, niż 100%, które nie wydarzy się nigdy.
1 sposób na to, żeby zmienić w sobie – cokolwiek co chcesz zmienić
wcześniejszy post
3 komentarze
[…] Ale codziennie się staram. Nie jakoś specjalnie bardzo, ale… po prostu wiem, że jest to podejście bardzo praktyczne, a ja lubię praktyczne rozwiązania. Ściągam siebie ze świata gdzieś tam, kiedyś tam do tu i teraz – nawet jeżeli to jest tylko 5% dziennie… to jest to świadome 5% dziennie. […]
Bardzo Bardzo Dziękuję za tą lekcję!
dla mnie ona BARDZO wiele znaczy.. do tej pory jestem pod wrazeniem tego weekendu i nauk ktore dostalam… shambhala rullez!!!! 🙂